Carthalo pogładził ją po policzku, czując gładką, zimną skórę i odgarniając kruczoczarne włosy z oczu. – Lidio – powiedział, a jego chrapliwy głos przeszedł w szept do jej ucha – rozluźnij się. To nie jest dla ciebie kolejny ciężar. rozpiął jej koszulę, a ona lekko zadrżała pod jego dotykiem. – To nie jest polecenie twojego Thane. jego silne ręce podniósł ją w pasie i zaniósł do łóżka. Deski podłogowe zaskrzypiały, gdy niósł ją po schodach Breezehome. Położył ją delikatnie na łóżku i zaczął całować jej szyję, mówiąc jednocześnie: „To jest dla ciebie, to jest za wszystko, co zrobiłeś i za wszystko, czym jesteś dla mnie”.
— Tak, mój Thane… — powiedziała Lydia między cichymi jękami. "Ja... chcę tego... proszę, kochaj mnie mój Thane... Carthalo."
Carthalo wstał i zaczął zdejmować zbroję. Kawałki skóry, żelaza i futra spadały kolejno na podłogę, odsłaniając ciemną, umięśnioną sylwetkę redgardzkiego szermierza. Rozwiązał włosy, grube sploty dredów opadły mu na ramiona. Dłoń Lydii instynktownie wsunęła się między jej nogi, jej palce przesunęły się przez jedwabisty czarny krzak, który tam rósł, do ciepłych i wilgotnych ścian jej cipki. Jęknęła i Carthalo wspiął się z nią do łóżka.
Lydia ostrożnie wyciągnęła rękę i chwyciła jego kutasa, gdy ustawił się nad nią, poprowadziła go powoli do otwarcia swojej czekającej cipki. Carthalo wsunął pod nią ramię, jedną ręką łapiąc jej ramię, a drugą przesunął linie wzdłuż jej brzucha do klatki piersiowej i zaczął masować jej mlecznobiałe piersi. Wsunął jej sutek między palcami i delikatnie pocałował ją w szyję. Jednym szybkim ruchem wsunął się w nią. Jej ciemnobrązowe oczy rozszerzyły się, a usta ułożyły się w O, gdy cichy krzyk próbował jej uciec. Jednak tylko cichy jęk znalazł wyjście.
Carthalo zaczął poruszać biodrami w przód iw tył, powoli i równomiernie wpychając w nią swojego kutasa. Użył ręki, by wciągnąć ją w siebie, by spotkać się z jego pchnięciami, i odepchnął się od łóżka czubkami stóp, każde pchnięcie wchodziło coraz głębiej w jej wilgotną cipkę.
"Tak! O... o tak!" Lydia jęczała wielokrotnie, gdy się z nią kochał.
Już po kilku chwilach Carthalo poczuł, jak ściany jej cipki zaciskają się wokół jego kutasa, a soki wylewają się na całe łóżko i całą jego męskość. Lydia wydała długi, niski jęk, wyciągnęła rękę i pociągnęła Carthalo za włosy, przyciągając jego twarz do swojej i pocałowała go.
Carthalo, czując, że jej orgazm ustąpił, zaczął pchać jeszcze mocniej, wbijając w nią swój siedmiocalowy pręt tak głęboko, jak tylko mógł. Kontynuował to, stale zwiększając tempo i zaciekłość, aż zaczął w nią walić. Wiły się po całym łóżku, splątana masa kończyn, stękając, jęcząc i krzycząc w czystej ekstazie, aż w końcu Carthalo poczuł falę przyjemności przepływającą przez jego kutasa i z niskim warczeniem wrzucił swoje nasienie głęboko w jej podekscytowany kiciuś. Lydia jęknęła, tym razem głośno, gdy poczuła, jak jej łono wypełnia się spermą tego przystojnego szermierza.
Leżeli tam razem przez dłuższy czas, całując się i pieszcząc, aż zapadli w głęboki i spokojny sen.
Rano Lydia obudziła się i zobaczyła Carthalo przypinającego zbroję i pakującego swój sprzęt.
- Gdzie idziesz, mój Thane? Nie położysz się tu ze mną tylko trochę dłużej?
Carthalo ponownie zaczął przypinać swoją zbroję, uśmiechając się jej czule w oczy. "Przepraszam kochanie, nie mogę odpocząć."
- Dlaczego nie? Kto wzywa Carthalo z mojej strony?
– Przyjaciel, Hadvar, mówiłem ci o nim?
- Tak, ale nie rozumiem, na pewno to... Hadvar nie może cię zadowolić tak, jak ja?
Carthalo roześmiał się: „Nie, nikt nie mógł tego zrobić! Ale” jego twarz spoważniała i spojrzał jej martwo w oczy „jest w niebezpieczeństwie i zawdzięczam temu człowiekowi moje życie. Jeżdżę dziś wieczorem po Blady, Gromowładny psy, które maszerują przeciwko moim towarzyszom, nauczą się swoich błędów”. Carthalo zapiął swój ostatni karwasz i sięgnął po stalowy miecz Skyforge, który opierał się o ścianę. „Nauczę ich, aby nie przekraczali Imperium ani mnie”.
Lydia uśmiechnęła się i wstała. „Więc jestem z tobą, mój Thane”.
Rozdział pierwszy: Rok temu...
Carthalo i Hadvar stali u wejścia do jaskini, ciężko dysząc. "Nie mogę... uwierzyć... wyszliśmy stamtąd... żywi." – powiedział Hadvar, łapiąc oddech. Carthalo oparł się o głaz, nasłuchując ryków smoka, które rosły coraz dalej i dalej. „Myślę, że jesteśmy na czystym”.
"Ja tylko... smok!" – powiedział Hadvar tonem jeszcze większego niedowierzania.
– Czy powinniśmy wrócić, teraz, gdy już go nie ma? — zapytał Carthalo.
– Nie sądzę. – powiedział Hadvar – Prawdopodobnie najlepiej będzie, jeśli oddalimy się stąd jak najdalej. Ten smok może wrócić, a jarlowie trzeba ostrzec. Chodźmy. Hadvar zaczął iść szutrową drogą.
"Dokąd?" zapytał Carthalo.
— Riverwood. Mój wujek Alvor jest tam kowalem. Może nam pomóc.
"Dobrze, ten śmieć może służyć Gromowi, ale przyda mi się porządny miecz." Idąc szybko za nimi, ruszyli leśną ścieżką.